Laura Marano
Myślałam że pożegnania tak nie bolą ale z każdym z którym
się żegnałam czułam że cząstka mnie się urywa. Może jednak zostawię swoje serce
tutaj?. Myślę że największa cząstka odleciała wraz z pożegnaniem z Rossem. Z
nim zawsze było mi ciężko. Kiedy nadeszła ta chwila miałam już strasznie
podkrążone oczy i strasznie się czułam z tym że go straciłam. Tak zdecydowanie
należał już do Van. I mimo tego kiedy mnie
przytulił poczułam jak żołądek
-Zawszę będziesz dla mnie najważniejszy * Odparłam nie
wiem po co.
-Cieszę się że mogłem istnieć w Twoim życiu i przykro mi że tak krótko mieliśmy czas się poznać. * Spojrzeliśmy na siebie uśmiechając się. Pewnie widok nie ziemski zwłaszcza kiedy wiesz że tyle ludzi Cię ogląda.
-Prosimy podróżnych do Bostonu o przybycie do bramki !!!
* odezwał się głos w głośniku. Spojrzałam po raz ostatni na Rossa a potem spojrzałam
na Raini.
-Raini * odparłam
-Laura * powtórzyła przez co zaśmiałyśmy się.
Przytuliłyśmy się do siebie, by po chwili być zgniecionym przez resztę.
-Kocham was * odparłam do nich wszystkich mając nadzieje
że słyszą
-My Ciebie też * odparłam chórem. Nie wiem kiedy byłam
już za bramkami. Nie wiem kiedy spojrzałam na nich po raz ostatni i nie wiem
kiedy siedziałam w samolocie i patrzyłam na inne stojące jeszcze samoloty. Aż
przyszło to wspomnienie. Wspomnienie tego jak moje dziecko zostało stworzone.
Wspomnienie :
-Tak nie kochasz mnie ! * odparłam wkurzona idąc za nim
-Powiedziałem odpuść.
-nie odpuszczę.
-Bo ? * zapytał Ross patrząc na mnie miał może z trzy
kroki do domu.
-Bo bo * nad czym ja tak myślę * Bo ja…. * podbiegłam do
niego i musnęłam jego usta * Kocham Cię i nie dam Ci odejść.
-Nareszcie zrozumiałaś * oparł po czym dźwignął mnie by
wnieść do swego domu. Całując się trafiliśmy albo i on trafił do swego pokoju.
Nie miałam pojęcia nawet czy jego rodzina jest w domu czy jesteśmy sami czy
mamy świadków miałam to w dupie. Liczył się tylko on i ja. Kiedy zamknął drzwi
za nami swojej sypialni zeszłam z niego po czym znów zaczęłam go całować ściągając
jednocześnie jego ubranie.
-Laura, Laura poczekaj * Ehm westchnęłam.
-Nie marudź Lynch * odparłam ściągając jego koszulkę, nie
powiem nie marudził i nie był już taki nie pewny jak na początku wrzucił mnie
dosłownie na łóżko by ściągnąć ze mnie ubranie. I to jest ten Lynch którego
kochałam. Po wszystkim zaczęłam się
śmiać.
-Z czego się śmiejesz? * oparł całując moją głowę, gdyż
leżałam na nim.
-Nie sądziłam że po wszystkim wyląduję w Twoim łóżku.
-Może tego właśnie chciałaś?
-Zdecydowanie tego chciałam i wiesz co * spojrzałam na
niego po czym musnęłam go w usta. * Pamiętam kiedy się w Tobie zakochałam.
-Co? * zaśmiał się słuchając tego co mam powiedzieć….
Kolejne wspomnienie :
Zakochiwałam się. Prosto z mostu, zakochuję się w tym
cymbale, i chociaż wiem że na dobre mi to nie wyjdzie. Próbuje. Weszłam na samą
górę. Nie powiem byłam strasznie sprytna weszłam w butach na koturnie. Ah to
ja. Usiadłam i spojrzałam w gwiazdy.
-Oho, ktoś znalazł kryjówkę. * odparł znajomy mi głos.
Spojrzałam na niego.
-Chcesz dołączyć?
-Pytasz mnie czy chce wejść na własną bazę?.
-O tak zdecydowanie o to pytam, pan pieprzony, pan
wszystkiego.
-Oho Laura? * zapytał zaniepokojony Ross. Po czym usiadł
obok mnie i zabrał mi kubek.
-Alkohol mi szkodzi.
-No właśnie widzę, ile tego wypiłaś?
-Tylko ten kubek.
-Ten kubek?
-Co Cię tak śmieszy? Źle się czujesz?.